Posty

Stopem do Santiago i z powrotem? Dlaczego nie!

Obraz
Mamy zaszczyt i przyjemność zaprosić Was do lektury naszej książki "Stopem do Santiago i z powrotem". W 2010 roku dwie odważne, choć niezbyt mądre kobiety - Anna i Agnieszka (czyli ja) - wybrały się w podróż życia. Najpierw pojechałyśmy stopem do Hiszpanii. Przez następne dwa tygodnie przemierzyłyśmy ponad 300 km do Santiago de Compostela. Na koniec wróciłyśmy do Polski, oczywiście stopem. Rodzina i przyjaciele byli bardzo spragnieni naszych opowieści, więc opowiadałyśmy, po kolei i każdemu. Aż nastał moment ślubu i wesela Ani. Jeden z wujków, który po weselu podwoził mnie do domu, zapytał: "dlaczego nie napiszecie książki o Waszej podróży?" Właśnie, dlaczego nie? Zapraszamy Was zatem do lektury. Na razie tylko fragmenty na blogu, ale już za kilka dni będziecie mogli kupić książkę, w wersji papierowej lub elektronicznej. Zróbcie sobie przyjemność pod choinkę albo na początek 2019. Z Nowym Rokiem nowym krokiem! Do Santiago albo gdziekolwiek indziej.

Po drodze na Fisterrę

Obraz
Upał wysysa z nas życie. Dochodzimy do wioski, gdzie miało być albergue . Tam spotykamy dwie Niemki, które razem z nami wyruszały z Avilés. Są też Australijczycy. Kiedy wreszcie przychodzi hospitalera , żeby nas zakwaterować, okazuje się, że nie ma miejsca dla wszystkich. Australijczycy lokują się na drewnianych paletach ułożonych na klepisku – zimno, za to pod dachem. My rezygnujemy ze spania w albergue , szukamy we wsi cichego kątka, gdzie można postawić namiot. Cóż, skoro wszystkie skrawki ziemi mają swoich właścicieli, których akurat nie ma w domu. Jedyne dobre (i bezpańskie) miejsce to placyk przy kaplicy, ale pech chce, że jest tam też cmentarz. Tłumaczę Ani, że martwi nas nie zaatakują, to mogą zrobić jedynie żywi, jednak Ania kategorycznie nie chce w tym miejscu spać. Bezradne, wracamy do hospitalery . Bierzemy ją na litość. Strategia okazuje się skuteczna – kobieta z właściwą Hiszpanom wylewnością mówi, że ona jest wariatką i my jesteśmy wariatkami, dlatego da nam klucz do

I anioły mają doły

Obraz
Śniadanie jemy przy starej pustelni. Wiatr zdmuchuje nam papiery z kanapek, zatrzymują się na parkanie. Próbuję je zebrać i okazuje się, że mogę poruszać się tylko na czworakach. Przemek śmieje się ze mnie, ale ten śmiech nie wychodzi mu na dobre. Wiatr porywa tym razem jego rzeczy i on też ma problem z dwunożnym przemieszczaniem się. Drobny, przenikliwy deszcz na przemian ze palącym słońcem – co wyschliśmy, to nas znów zmoczyło. Na koniec kryzys dopadł całą naszą czwórkę. Przemek mówi: nawet anioły mają doły.  Przemek pochodzi ze wschodniej Polski i ma to, co najbardziej fascynujące w mężczynach z tamtych stron. Są oni tak twardzi, że przeszliby przez Syberię w kapciach – a jednocześnie tak czuli i wrażliwi, że płaczą przy dźwiękach hymnu narodowego. I nie kryją tych łez.

Pierwszy dzień na szlaku

Obraz
Przemek, Ela i Ania - Agnieszka robi zdjęcie Idziemy Camino del Norte , jednym z mniej uczęszczanych szlaków. Malownicza droga prowadzi przez góry, pagórki, lasy, brzegiem oceanu... W takim terenie łatwo jest stracić z oczu żółte muszelki i zabłądzić. Dużą pomocą okazał się hiszpański przewodnik zawierający lokalizacje restauracji, barów i bankomatów, ale też wskazówki, gdzie trzeba szczególnie uważać, żeby się nie zgubić.  Podzieliliśmy się na małe grupki. Nas jest czwórka – my z Anią, Ela i Przemek. Ania z Przemkiem zwykle idą z przodu, ja i Ela zabezpieczamy tyły. Pierwszy dzień wędrówki – 43 kilometry (w przewodniku jest o 10 kilometrów mniej, ale doliczam jeszcze te „wypracowane” podczas szukania właściwej drogi). Uff! Ale za to piękne krajobrazy. W zaroślach zielono-błękitnego lasu znajduję pomocnika w wędrówce – kij, który moja babcia nazwałaby kosturkiem. Domy w ciepłych, ceglastych kolorach, wioski, w których niespiesznie toczy się życie. W centrum jednej z nich – źródł

Noc w Kraju Basków

Obraz
Krople deszczu spływają po szybach samochodu. Na szczęście przestaje padać, kiedy chłopak podrzuca nas na zapomniany parking, który jego zdaniem jest wspaniałym miejscem do znalezienia dalszego transportu. Ni z tego, ni z owego znajdujemy tam jednak jedynego polskiego TIRa. Kierowca niespecjalnie miły. Właściwie zgodził się nas zabrać do Irún. Sęk w tym, że jechał następnego dnia o 5.15. Na dodatek nieuprzejmie się wyraził, że nie obchodzi go, gdzie będziemy spały. Błyskawicznie uniosłam się honorem i stwierdziłam, żeby się o nas nie martwił, damy sobie radę, coś znajdziemy i rano o 5.00 wrócimy.  Pojawiło się tylko pytanie – co ze sobą zrobić? Nasz namiocik zagubił się, a i tak niewielki byłby z niego pożytek, bo akurat zaczęło padać. Zaczęłam się zastanawiać, czy dałybyśmy radę przeskoczyć parkan, który widać było w niedalekich krzakach, i czy rozsądnie byłoby spędzić noc w budynku, który wyglądał na opuszczony… 

Saragossa

Obraz
Saragossa, arena dla byków Błąkając się w pobliżu katedry, znalazłyśmy się na uliczce, która nosi nazwę Once Esquinas (czyli „11 rogów” lub też „11 winkli”). Szukałyśmy wspomnianych rogów, ale udało się odnaleźć tylko dwa. Może to przez kryzys gospodarczy?  Saragossę znałam dosyć dobrze, bo mieszkałam tam prawie rok podczas wymiany studenckiej. Miałam też nadzieję, że podczas tej podróży pokażę Agnieszce miejsca, które znam, a przy okazji spędzimy trochę czasu z moimi hiszpańskimi przyjaciółmi. Ale stało się inaczej. Większość moich znajomych wyjechała na wakacje i przez to wspaniała stolica Aragonii straciła dla mnie mnóstwo uroku. W tym momencie do mojej podróży dołączył niechciany towarzysz – zniechęcenie.  * Obiadek jemy na ławce w parku. Jest ciepło, ciepło, ciepło, a ja zmęczona, zmęczona, zmęczona. Leżę na trawniku wśród szyszek, nad głową palmy i zielone papużki. W nieckach fontann pływają zeschłe liście. Nadal nie wiemy, co z noclegiem. Jest tu jakiś park, w którym

Miasto skał/biały Renault Kangoo

Obraz
Nájera zauroczyła mnie czerwonymi skałami, które ją otaczały. Jedna z ulic kończyła się pionową skałą, co robiło niesamowite wrażenie. (...) Ponieważ Nájera leżała na uboczu, perspektywa wydostania się z niej nie przedstawiała się zachęcająco. Ale trzeba próbować. Po pewnym czasie zatrzymało się dwóch młodych Hiszpanów, inżynierów od budowy dróg, którzy jechali tylko do następnej miejscowości, ale nadłożyli dla nas drogi i zabrali do wsi Belorado. Tak jak większość spotkanych Hiszpanów, byli zdziwieni. ¿Autoestop? – mówili – Ahora nadie lo hace. „Teraz nikt tego nie robi”. My byłyśmy właśnie  tymi nadie .  W Belorado znowu mijało nas obojętnie wiele samochodów. Minął nas również biały Renault Kangoo, po czym... zatrzymał się kilkaset metrów za nami i cofnął. W środku siedziała dziewczyna, wyglądająca na niewiele starszą ode mnie, która z uśmiechem zaproponowała podwiezienie do Burgos – a potem przenocowanie u siebie, i był to jeden z lepszych noclegów, jaki wspominam z tej podr

Ręcznik i Pan Kanarek

Obraz
Namiot o poranku Pakując plecak na szlak św. Jakuba, bierze się rzeczy naprawdę niezbędne – odrzuca się wszelkie „a jeśli” i „na wszelki wypadek”. Pasta do zębów powinna być w jak najmniejszej tubce, szampon i żel w małych buteleczkach, ręcznik, trzy koszulki, spodnie najlepiej trzyczęściowe, żeby można je było szybko przerobić na dłuższe lub krótsze, bielizna, przewodnik, apteczka, kurtka od deszczu. A teraz wyobraźcie sobie, co się dzieje, gdy pielgrzym tak pieczołowicie przygotowany w trakcie pielgrzymki traci którąś rzecz z tego zestawu minimum. Przekonaliśmy się o tym na własnej skórze. Podczas porannego odpoczynku podszedł do nas pielgrzym z Wysp Kanaryjskich i oskarżył o kradzież ręcznika. Głównym podejrzanym stał się Przemek, a to dlatego, że… posiadał taki sam zielony ręcznik z Decathlonu, a ponieważ uciskały go szelki plecaka, dla wygody podkładał go tam sobie. Tak, że nie dało się ukryć, że Przemek ręcznik ma i pechowym trafem jest on identyczny z ręcznikiem Pana Kana