Po drodze na Fisterrę


Upał wysysa z nas życie. Dochodzimy do wioski, gdzie miało być albergue. Tam spotykamy dwie Niemki, które razem z nami wyruszały z Avilés. Są też Australijczycy. Kiedy wreszcie przychodzi hospitalera, żeby nas zakwaterować, okazuje się, że nie ma miejsca dla wszystkich. Australijczycy lokują się na drewnianych paletach ułożonych na klepisku – zimno, za to pod dachem. My rezygnujemy ze spania w albergue, szukamy we wsi cichego kątka, gdzie można postawić namiot. Cóż, skoro wszystkie skrawki ziemi mają swoich właścicieli, których akurat nie ma w domu. Jedyne dobre (i bezpańskie) miejsce to placyk przy kaplicy, ale pech chce, że jest tam też cmentarz. Tłumaczę Ani, że martwi nas nie zaatakują, to mogą zrobić jedynie żywi, jednak Ania kategorycznie nie chce w tym miejscu spać. Bezradne, wracamy do hospitalery. Bierzemy ją na litość. Strategia okazuje się skuteczna – kobieta z właściwą Hiszpanom wylewnością mówi, że ona jest wariatką i my jesteśmy wariatkami, dlatego da nam klucz do hórreo – magazynu na kukurydzę. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pierwszy dzień na szlaku

Miasto skał/biały Renault Kangoo